Myślisz, że jeden dzień „po terminie” w paszporcie to tylko formalność i mała dopłata na lotnisku? Błąd. Overstay w Tajlandii to w świetle prawa przestępstwo, które może Cię kosztować znacznie więcej niż myślisz.
Jeśli wpadniesz podczas rutynowej kontroli na ulicy, a nie przy wylocie, zamiast do samolotu trafisz prosto do aresztu deportacyjnego – a warunki tam są po prostu tragiczne. Czy naprawdę warto ryzykować wieloletni zakaz wjazdu do Królestwa i koszmarny stres dla kilku chwil dłużej na wakacjach?
Kluczowe wnioski:
- Myślicie, że jeden dzień spóźnienia to tylko mały mandat na lotnisku i po sprawie? Często tak jest, ale to ryzykowna gra w rosyjską ruletkę, której nie chcecie przegrać. Jeśli sami zgłosicie się na odprawie w Bangkoku, zazwyczaj kończy się na grzywnie 500 THB za dzień – prosta sprawa i trochę wstydu.Ale sytuacja zmienia się diametralnie, gdy to policja was zatrzyma podczas rutynowej kontroli na ulicy lub w hotelu. Wtedy nie ma zmiłuj i wasze wymarzone wakacje w Tajlandii zamieniają się w koszmar z aresztem w tle, bo zamiast mandatu czeka was proces sądowy i deportacja. To ogromna różnica w podejściu, o której wielu turystów nie ma pojęcia.
- Czy wiecie, że możecie dostać zakaz wjazdu do Krainy Uśmiechu nawet na 10 lat? To nie są żarty, tajskie prawo imigracyjne jest pod tym względem bardzo surowe i konkretne – nazywają to „blacklistą”. Wszystko zależy od tego, jak długo przebywaliście nielegalnie i czy sami się zgłosiliście do urzędników („Good guys”), czy was złapano („Bad guys”).Przekroczenie terminu o ponad 90 dni to zazwyczaj automatyczny ban na rok, ale jeśli was aresztują – ban zaczyna się od 5 lat w górę.Lepiej pilnować daty w paszporcie jak oka w głowie.
- Wyobrażacie sobie, jak wygląda tajski areszt deportacyjny IDC w Bangkoku? To zdecydowanie nie są luksusowe wczasy Tajlandia w resorcie na Koh Samui z drinkiem w ręku i widokiem na morze. Warunki są tam po prostu fatalne, jest tłoczno, brudno i duszno – ludzie często śpią na podłodze jeden obok drugiego w wielkich salach.Co gorsza, możecie tam utknąć na wiele tygodni, czekając na lot powrotny i załatwienie papierologii. To doświadczenie, które skutecznie leczy z miłości do egzotyki i uczy pokory wobec przepisów wizowych.
- Ile tak naprawdę kosztuje wasza ignorancja lub zwykłe gapiostwo? Mandat za overstay to pikuś przy innych wydatkach, które spadną na waszą głowę jak grom z jasnego nieba. Maksymalna grzywna to 20 000 THB, ale do tego dochodzi koszt biletu lotniczego do Polski kupowanego na ostatnią chwilę – a te są kosmicznie drogie.Często trzeba też opłacić „opiekę” w areszcie, jedzenie czy transport na lotnisko w asyście oficerów imigracyjnych. Tani wyjazd nagle robi się bardzo drogą imprezą, która drenuje portfel do zera.
- Zastanawialiście się kiedyś, czy brzydka pieczątka o deportacji w paszporcie to duży problem na przyszłość? Niestety, taki czerwony stempel zostaje z wami na lata i może nieźle bruździć przy planowaniu innych podróży po świecie. Urzędnicy w innych krajach patrzą na to bardzo krzywym okiem.Możecie mieć potem problemy z wjazdem nie tylko do innych krajów Azji, ale też przy ubieganiu się o wizy do USA czy wjazd do niektórych krajów europejskich. Systemy są coraz bardziej połączone.
- Dlaczego w ogóle ryzykować, skoro legalne przedłużenie pobytu jest takie proste i tanie? Wystarczy podejść do biura imigracyjnego – są w każdym turystycznym miejscu, czy to Phuket, Krabi czy Chiang Mai. Płacicie 1900 THB, wypełniacie jeden papierek, dorzucacie zdjęcie i macie spokój na kolejne 30 dni plażowania.To ułamek kwoty, którą zapłacicie za overstay, a oszczędzacie sobie masy nerwów, stresu i niepewności jutra.
- Słyszeliście o „agentach”, którzy obiecują załatwienie sprawy overstayu na lewo? Uważajcie na takich magików, bo często to zwykli naciągacze żerujący na spanikowanych turystach, którzy boją się iść na lotnisko. Próba wręczenia łapówki lub posługiwanie się fałszywymi pieczątkami może skończyć się jeszcze gorzej niż sam overstay – poważnymi zarzutami karnymi.Tajlandia wycieczka objazdowa to ma być czysta przyjemność, więc trzymajcie się oficjalnych dróg i nie kombinujcie, bo tajska policja jest na to wyczulona.
O co chodzi z tym overstayem w Tajlandii?
Zasiedzenie się w Krainie Uśmiechu brzmi jak niewinny błąd, zwłaszcza gdy twoje wakacje w Tajlandii są tak udane, że tracisz poczucie czasu, ale dla urzędników imigracyjnych to po prostu łamanie prawa. Sprawa jest prosta – masz wbitą pieczątkę z datą, do której musisz opuścić kraj, i każda minuta po północy tego dnia sprawia, że technicznie stajesz się nielegalnym imigrantem. To nie jest tak, że przymkną oko, bo byłeś na wycieczce do Tajlandii 14 dni i pomyliłeś się w obliczeniach o jedną dobę, albo bo autobus z Chiang Mai się spóźnił. Tajskie prawo jest w tym względzie zero-jedynkowe i nie ma znaczenia, czy zakochałeś się w plażach Krabi, czy po prostu zgubiłeś paszport podczas imprezy w Bangkoku – bez ważnej wizy lub pieczątki wjazdu tracisz ochronę prawną.
Wielu podróżnych bagatelizuje ten problem, traktując grzywnę za overstay jak kolejny koszt wliczony w wycieczkę do Tajlandii (cena takiego myślenia może być jednak znacznie wyższa niż te 500 THB dziennie). Jeśli zostaniesz złapany podczas rutynowej kontroli, na przykład jadąc skuterem na Phuket czy spacerując po Walking Street w Pattaya, nie skończy się na mandacie wręczonym z uśmiechem. Trafiasz wtedy w tryby machiny deportacyjnej, co oznacza areszt, sąd i przymusowy powrót do domu na własny koszt, a to na pewno nie jest to, co obiecywało ci biuro podróży Tajlandia w swoim kolorowym katalogu. Pamiętaj, że twoja obecność w systemie jest monitorowana i przy wylocie wszystko wyjdzie na jaw.
Musisz też wiedzieć, że podejście do overstayu zmieniło się drastycznie w ostatnich latach pod hasłem „Good guys in, bad guys out”. Nieważne, czy to był luksusowy, grupowy wyjazd do Tajlandii, czy budżetowa wyprawa z plecakiem – zasady są identyczne dla każdego. Przekroczenie terminu wizy to przestępstwo, które w najlepszym razie skończy się stresującą sytuacją na lotnisku i uszczupleniem portfela, a w najgorszym – wieloletnim zakazem wjazdu do kraju, który tak bardzo polubiłeś. Zamiast planować kolejne wycieczki fakultatywne Tajlandia, będziesz siedzieć w dusznej celi w Bangkoku, czekając aż ktoś ze znajomych kupi ci bilet powrotny, więc naprawdę nie warto ryzykować dla kilku dodatkowych dni słońca.
Dlaczego ludzie zostają dłużej?
Najczęstszym powodem jest prozaiczna matematyka, która zawodzi turystów przekonanych, że ich wycieczka do Tajlandii 12 dni mieści się w limicie bezwizowym lub wizowym z dużym zapasem. Ludzie często zapominają, że dzień przylotu również wlicza się do dozwolonego okresu pobytu, co przy zmianach stref czasowych i długich lotach potrafi namieszać w kalendarzu. Zdarza się, że ktoś planuje zwiedzanie i wypoczynek Tajlandia na styk, a potem nagła choroba, zatrucie pokarmowe albo wypadek na skuterze uniemożliwiają dotarcie na lotnisko na czas. Czasami to po prostu gapiostwo – jesteś tak pochłonięty atrakcjami, jak pływający targ Damnoen Saduak czy wycieczki Koh Samui, że data w paszporcie wylatuje ci z głowy.
Inna grupa to osoby, które świadomie decydują się na ryzyko, bo zakochały się w tajskim stylu życia i chcą przedłużyć swoje wczasy Tajlandia o kilka dni bez formalności w urzędzie imigracyjnym. Myślą sobie – „trudno, zapłacę karę na lotnisku”, co jest popularne zwłaszcza wśród osób, które spontanicznie decydują się na dodatkowe wycieczki objazdowe Tajlandia lub chcą zobaczyć jeszcze Ayutthayę z Bangkoku przed wylotem. Czasami też turyści padają ofiarą błędnych informacji od innych podróżników lub w internecie, wierząc, że „jeden dzień to nie problem” albo że polski przewodnik Tajlandia załatwi sprawę na granicy (co jest nieprawdą, bo przewodnik nie ma żadnej władzy nad oficerem imigracyjnym).
Są też sytuacje losowe i niezależne od ciebie, jak odwołane loty czy zgubione dokumenty, które zamieniają beztroski zorganizowany wyjazd do Tajlandii w biurokratyczny koszmar. Jeśli zgubisz paszport na przykład podczas wycieczki z Bangkoku do Kanchanaburi, procedura wyrobienia nowego dokumentu tymczasowego w ambasadzie i przeniesienia pieczątek wizowych może potrwać dłużej niż ważność twojego pobytu. Wtedy technicznie jesteś na overstayu, mimo że starasz się naprawić sytuację. Ważne jest, aby w takich momentach mieć podkładkę – raport z policji, zaświadczenie ze szpitala czy dokumenty od linii lotniczej, choć nawet to nie gwarantuje uniknięcia grzywny.
Długość twojego overstayu ma znaczenie
Kluczowe jest rozróżnienie, czy sam zgłaszasz się do odprawy paszportowej na lotnisku (surrender), czy zostajesz złapany przez policję gdzieś na mieście, na przykład podczas Pattaya wycieczka czy zwiedzania świątyń. Jeśli sam przyjdziesz na lotnisko z „przeterminowanym” paszportem, a twój overstay jest krótki (poniżej 90 dni), zazwyczaj kończy się to tylko grzywną w wysokości 500 THB za każdy dzień zwłoki (maksymalnie 20 000 THB). Płacisz, dostajesz pieczątkę o opuszczeniu kraju i teoretycznie możesz wrócić, planując kolejną wyprawę do Tajlandii. To opcja „soft”, która jednak wciąż zostawia ślad w systemie i może skutkować bardziej wnikliwymi pytaniami przy następnym wjeździe, zwłaszcza jeśli planujesz wycieczkę do Tajlandii z dziećmi i nie chcesz stresu na granicy.
Schody zaczynają się, gdy twój nielegalny pobyt przekroczy 90 dni – wtedy, nawet jeśli sam zgłosisz się na lotnisku, automatycznie dostajesz zakaz wjazdu do Tajlandii na rok. Im dłużej zwlekasz, tym kara jest surowsza: ponad rok overstayu to 3 lata bana, a powyżej 5 lat – aż 10 lat zakazu wjazdu. Wyobraź sobie, że przez głupie niedopatrzenie nie będziesz mógł pokazać rodzinie wodospadów Erawan (wycieczka ta przepadnie na lata) ani zabrać ich na pływający targ Bangkok. System jest bezwzględny i skalowany – im dłużej ignorujesz prawo, tym boleśniejsze są konsekwencje, które definitywnie przekreślają szanse na szybki powrót do raju.
Najgorszy scenariusz to aresztowanie przez policję zanim dotrzesz na lotnisko – tutaj zasady są brutalne nawet przy 1 dniu overstayu. Jeśli zatrzymają cię podczas rutynowej kontroli drogowej, gdy jedziesz na Maeklong market wycieczka, albo wylegitymują w klubie, nie masz opcji „zapłacę i wylatuję”. Trafiasz do aresztu imigracyjnego (IDC), czekasz na sąd, płacisz grzywnę, a potem jesteś deportowany na własny koszt i otrzymujesz zakaz wjazdu na minimum 5 lat (nawet jeśli overstay był krótszy niż rok). To ogromna różnica w porównaniu do dobrowolnego zgłoszenia się, więc jeśli wiesz, że twoja wiza wygasła, unikaj miejsc, gdzie policja często kontroluje turystów i jak najszybciej kieruj się na lotnisko.
Pamiętaj, że nawet krótki overstay może skomplikować ci życie w przyszłości, nie tylko w Tajlandii, ale i przy aplikowaniu o wizy do innych krajów, które pytają o historię imigracyjną. Jeśli twoja objazdówka Tajlandia się przedłużyła, nie licz na szczęście. Urzędnik na lotnisku wbije ci do paszportu specyficzną pieczątkę oznaczającą overstay, która będzie widoczna dla każdego pogranicznika na świecie. Lepiej zapłacić za zmianę daty lotu lub przedłużyć wizę legalnie w biurze imigracyjnym za 1900 THB, niż ryzykować, że twoja wymarzona wycieczka do Tajlandii 2 tygodnie zakończy się wieloletnim wilczym biletem.
Ryzyko związane z byciem złapanym
Myślisz pewnie, że skoro jesteś turystą, to nikt nie będzie Cię legitymował na ulicy, ale tajska policja bywa nieprzewidywalna i rutynowe kontrole zdarzają się częściej, niż sugerują to wakacyjne broszury. Wyobraź sobie, że wracasz zrelaksowany, bo właśnie zaliczyłeś świetne jednodniowe wycieczki z Bangkoku, a Twój bus zostaje zatrzymany do kontroli drogowej na rogatkach miasta – to moment, w którym serce podchodzi do gardła, jeśli Twój paszport krzyczy „overstay. Funkcjonariusze w rejonach takich jak Pattaya czy Phuket są szczególnie wyczuleni na obcokrajowców, którzy „zapomnieli” wyjechać na czas, i w przeciwieństwie do urzędnika na lotnisku, patrol na ulicy nie będzie nastawiony na ugodowe załatwienie sprawy. To nie jest sytuacja, w której pomoże uśmiech czy tłumaczenie, że przecież jutro masz samolot.
Sytuacja robi się naprawdę napięta, gdy zdasz sobie sprawę, że bycie złapanym w terenie – na przykład podczas imprezy na Khao San Road albo gdy zwiedzasz pływające targi – traktowane jest zupełnie inaczej niż dobrowolne zgłoszenie się na granicy. W świetle tajskiego prawa jesteś wtedy osobą nielegalnie przebywającą w Królestwie, co technicznie czyni Cię przestępcą, a nie tylko zapominalskim turystą. Nawet jeśli Twoja wyprawa do Tajlandii była zaplanowana co do minuty, jeden błąd z datami może sprawić, że zamiast podziwiać widoki, będziesz siedzieć na tylnym siedzeniu radiowozu, zastanawiając się, dlaczego zlekceważyłeś przepisy wizowe. I nie, telefon do ambasady nie sprawi, że magicznie zostaniesz wypuszczony po godzinie.
Warto też pamiętać, że systemy informatyczne tajskiej imigracji są coraz bardziej szczelne i zintegrowane – hotele mają obowiązek meldowania gości, więc jeśli Twoje wakacje w Tajlandii przedłużyły się nielegalnie, a Ty próbujesz zameldować się w nowym miejscu na Koh Samui, system może zaświecić się na czerwono. Ryzyko rośnie z każdym dniem, a stres związany z unikaniem mundurów skutecznie zabija całą przyjemność, jaką powinna dawać Tajlandia wycieczka objazdowa 14 dni. Zamiast cieszyć się wolnością, stajesz się zbiegiem we własnym raju, co brzmi może jak scenariusz filmu, ale jest szarą, nerwową rzeczywistością dla tych, którzy zaryzykowali.
Rzeczywistość: Co się dzieje, gdy Cię znajdą?
Gdy policjant lub oficer imigracyjny odkryje brak ważnej wizy podczas kontroli, procedura jest brutalnie prosta i nie ma w niej miejsca na negocjacje czy tłumaczenie, że to tylko „kilka dni po terminie”. Zostajesz natychmiast aresztowany – tak, to prawdziwe aresztowanie, z kajdankami i przewiezieniem na posterunek, co jest szokiem, zwłaszcza gdy jeszcze rano planowałeś beztroskie zwiedzanie Bangkoku z przewodnikiem. To nie jest mandat drogowy, który opłacisz i pójdziesz dalej; to początek procesu deportacyjnego, który wiąże się z osadzeniem w areszcie śledczym do czasu rozprawy sądowej. Twoje plany na wycieczki fakultatywne Tajlandia właśnie zamieniły się w koszmar, którego nie życzę nikomu.
Najgorszym elementem tego scenariusza jest niesławne Immigration Detention Center (IDC) w Bangkoku, do którego trafiają osoby czekające na deportację. Warunki tam panujące są dalekie od standardów, jakie oferują hotele, w których zazwyczaj śpią turyści wybierający wczasy Tajlandia – cele są przepełnione, duszne, a na betonowej podłodze śpi się ramię w ramię z dziesiątkami innych zatrzymanych z całego świata. Możesz tam spędzić kilka dni, ale jeśli nie masz pieniędzy na bilet powrotny lub są problemy z dokumentami, pobyt może przeciągnąć się do wielu tygodni. To drastyczny kontrast wobec tego, co oferuje biuro podróży Tajlandia w swoich kolorowych katalogach.
Musisz mieć świadomość, że w IDC nie masz swobodnego dostępu do telefonu czy internetu, więc kontakt z rodziną w Polsce staje się skomplikowany i ograniczony. Zamiast wrzucać zdjęcia na Instagram z Krabi wycieczki fakultatywne, będziesz desperacko próbował zorganizować gotówkę na bilet lotniczy, bo to Ty pokrywasz koszty swojej deportacji. Wiele osób myśli, że to tylko straszenie, ale historie ludzi, którzy zamiast zwiedzać wodospady Erawan wycieczka, wylądowali w celi z setką innych osób, są jak najbardziej prawdziwe i bolesne.
Poważne konsekwencje: Grzywny i deportacja
Finansowo to zaboli bardziej niż najdroższa wycieczka do Tajlandii z dziećmi w szczycie sezonu, bo oprócz standardowej grzywny za overstay (maksymalnie 20 000 THB), dochodzą koszty sądowe, transportu i przymusowego biletu lotniczego, który zazwyczaj musi być kupiony po normalnej, a nie promocyjnej cenie. Co gorsza, jeśli zostaniesz aresztowany, a nie zgłosisz się sam, automatycznie trafiasz na czarną listę z zakazem wjazdu do Tajlandii na minimum 5 lat – niezależnie od tego, jak krótki był Twój overstay. To oznacza, że przez pół dekady możesz zapomnieć o tym, jak wygląda Ayutthaya z Bangkoku czy rajskie plaże południa.
Deportacja zostawia trwały ślad w Twoim paszporcie w postaci specyficznej pieczątki, która jest jak czerwona flaga dla służb granicznych na całym świecie. Inne kraje mogą patrzeć na Ciebie podejrzliwie, co utrudni przyszłe podróże nie tylko do Azji, ale też do USA czy Australii – to cena, której nie warto płacić za kilka dodatkowych dni, nawet jeśli kusiła Cię jeszcze jedna Pattaya z Bangkoku wycieczka. Jeśli myślałeś, że wycieczka do Tajlandii cena była wysoka, to koszt „wycieczki” deportacyjnej zniszczy Twój budżet na długo. Decyzja o pozostaniu nielegalnie to hazard, w którym stawką jest Twoja wolność podróżowania w przyszłości.
Prawo jest tutaj bezlitosne: jeśli overstay przekroczył rok i zostałeś złapany, zakaz wjazdu rośnie do 10 lat, co dla wielu oznacza pożegnanie z Tajlandią na znaczną część dorosłego życia. Nawet jeśli masz tam przyjaciół, czy uwielbiasz grupowy wyjazd do Tajlandii z polskim przewodnikiem, drzwi zostaną przed Tobą zatrzaśnięte z hukiem. To nie są żarty – system „Good guys in, bad guys out” działa sprawnie i nie ma litości dla tych, którzy lekceważą zasady gościnności.
Warto dodać, że procedura deportacyjna to nie jest szybka akcja typu „wsiadasz w samolot i lecisz” – często wiąże się to z biurokratycznym piekłem, które może trwać tygodniami, podczas których Twoje życie jest zawieszone w próżni aresztu. Jeśli planowałeś, że Twoja kolejna wyprawa do Tajlandii obejmie zwiedzanie i wypoczynek Tajlandia, to po deportacji będziesz mógł o tym jedynie pomarzyć, oglądając zdjęcia innych. Zakaz wjazdu jest egzekwowany rygorystycznie i żadne nowe paszporty czy zmiany nazwiska nie pomogą, bo system biometryczny na lotniskach w Bangkoku wyłapie Cię w sekundę.

Koszty, których możesz się nie spodziewać
Myślenie, że overstay to tylko drobna opłata na lotnisku, to chyba najczęstszy błąd, jaki popełniają turyści. Zamiast wydawać pieniądze na wycieczki fakultatywne w Tajlandii czy relaks na plażach Phuket, oddajesz je urzędnikowi imigracyjnemu, i to z uśmiechem na ustach, byle tylko cię wypuścili. To nie są grosze, o których zapomnisz po powrocie do domu – to realne kwoty, które mogłyby sfinansować kolejną wyprawę do Tajlandii na 10 czy 12 dni.
Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy nie zgłosisz się sam na lotnisko, ale zostaniesz „wyłapany” przez policję w Bangkoku czy podczas imprezy w Pattaya. Wtedy licznik zaczyna bić zupełnie inaczej i nie mówimy tu już o standardowych stawkach, które znajdziesz w internecie. Każda godzina w areszcie imigracyjnym generuje koszty, a ty tracisz kontrolę nad swoim portfelem szybciej, niż znika gotówka na pływającym targu Damnoen Saduak.
Musisz mieć świadomość, że tajski system prawny nie przewiduje taryfy ulgowej dla „nieświadomych” turystów, a twoje tłumaczenia o zgubionym paszporcie czy braku lotu nikogo nie wzruszą. Pieniądze, które miały iść na pamiątki z Maeklong market albo na zwiedzanie Bangkoku z przewodnikiem, nagle stają się kaucją, opłatą manipulacyjną albo wręcz łapówką, której nikt oficjalnie nie potwierdzi. To brutalna lekcja ekonomii, której nikomu nie życzę.
Rozbijamy opłaty na czynniki pierwsze
Zacznijmy od oficjalnej stawki, którą wszyscy znają – 500 THB za każdy dzień zwłoki, ale to tylko wierzchołek góry lodowej, jeśli dobrowolnie udasz się na lotnisko Suvarnabhumi. Jeśli jednak zostaniesz zatrzymany, np. podczas rutynowej kontroli w drodze na wodospady Erawan, limit 20 000 THB przestaje cię chronić w taki sposób, jak myślisz. W przypadku aresztowania i deportacji musisz pokryć koszt biletu powrotnego do Polski, i uwierz mi, policja nie będzie szukać dla ciebie promocji na Skyscannerze ani czekać na tani lot czarterowy.
Zapłacisz za najbliższy możliwy rejs rejsowy, często w taryfie „full fare”, która potrafi kosztować tyle, co luksusowa wycieczka do Tajlandii na 2 tygodnie dla dwóch osób. Do tego dochodzą koszty transportu z aresztu na lotnisko – tak, za policyjną eskortę też płacisz ty, a nie królestwo Tajlandii. To absurdalne uczucie, gdy musisz wyłożyć kilka tysięcy złotych za bilet, który normalnie kupiłbyś za ułamek tej ceny, planując grupowy wyjazd do Tajlandii z wyprzedzeniem.
Nie zapominaj o kosztach utrzymania w IDC (Immigration Detention Center), bo tam nic nie jest za darmo. Choć warunki są fatalne, to jedzenie – o ile można to tak nazwać – oraz woda kosztują, a ty nie masz wyjścia i musisz płacić. Zamiast sączyć drinka na Koh Samui czy podziwiać świątynie w Ayutthaya, wydajesz ostatnie bahty na miskę ryżu w przeludnionej celi, czekając aż ambasada lub rodzina przeleje ci środki na ten koszmarnie drogi bilet powrotny.
Ukryte koszty, które mogą zaboleć
Najbardziej boli to, czego nie widać na pierwszy rzut oka, czyli przepadnięte rezerwacje, których nikt ci nie zwróci. Jeśli miałeś opłacony hotel na Krabi, zaplanowaną wycieczkę na Most na rzece Kwai czy prywatny transfer, te pieniądze po prostu znikają w chwili zatrzymania. Nagle okazuje się, że twoje wymarzone wakacje w Tajlandii zamieniają się w najdroższy pobyt w areszcie w twoim życiu, a biura podróży czy hotele rozkładają ręce, bo „no show” to „no show”.
Pojawiają się też „pomocnicy” i prawnicy wątpliwej reputacji, którzy obiecują, że za odpowiednią opłatą – często liczoną w dziesiątkach tysięcy bahtów – załatwią sprawę szybciej. Zdesperowany turysta, który miał w planach zwiedzanie i wypoczynek w Tajlandii, łatwo daje się naciągnąć na te obietnice, tracąc kolejne środki, które mogłyby pokryć wycieczkę objazdową. Często te usługi to zwykłe oszustwo, a ty zostajesz z chudszym portfelem i tym samym problemem.
Pomyśl też o kosztach długofalowych, czyli o tzw. czarnej liście (blacklist), która zamyka ci drogę do Tajlandii na lata, a czasem na zawsze. To nie jest tylko zakaz wjazdu – to konieczność zmiany planów wakacyjnych na przyszłość, co może oznaczać wybór droższych kierunków niż Azja Płd-Wsch. Jeśli kochasz ten region i planowałeś w przyszłości wyjazd do Tajlandii z polskim przewodnikiem albo chciałeś pokazać dzieciom słonie w Chiang Mai, strata tej możliwości ma swoją wymierną, emocjonalną cenę.
Warto też wspomnieć o absurdalnych kosztach przewalutowania i prowizjach bankowych, gdy na gwałt potrzebujesz gotówki w areszcie. Rodzina wysyłająca pieniądze przez Western Union czy inne systemy zapłaci krocie za ekspresowe transfery, a kurs wymiany będzie dla ciebie zabójczy. Zamiast spokojnie planować jednodniowe wycieczki z Bangkoku, będziesz nerwowo liczyć każdą złotówkę, która znika w systemie opłat manipulacyjnych, sprawiając, że cena wycieczki do Tajlandii – tej przymusowo zakończonej – rośnie do astronomicznych rozmiarów.
Moje podejście do mądrego planowania pobytu
Siedzisz sobie na plaży w Krabi, sączysz drinka z palemką i totalnie tracisz poczucie czasu, bo przecież na tym polegają idealne wakacje w Tajlandii, prawda? Łatwo wtedy zapomnieć, że wbita w paszport pieczątka ma swoją datę ważności, a urzędnik imigracyjny nie będzie wzruszony twoją opowieścią o tym, jak bardzo zachwyciły cię pływające targi czy nocne życie. Planując wycieczkę do Tajlandii na 14 dni, często myślimy, że dwa tygodnie to mnóstwo czasu, ale uwierz mi – dni uciekają tam szybciej niż gdziekolwiek indziej i nagle budzisz się w dniu wylotu, gorączkowo pakując pamiątki.
Czasem kusi, żeby zostać ten jeden dzień dłużej, bo akurat ekipa z hostelu jedzie na wycieczkę fakultatywną na Koh Samui albo trafiła się okazja na zwiedzanie Bangkoku z przewodnikiem, której nie chcesz przegapić. To jest ten moment, w którym musisz włączyć chłodną kalkulację, bo przedłużenie pobytu bez wizy nawet o 24 godziny to już technicznie overstay, a systemy na lotnisku Suvarnabhumi są bezlitosne. Nie warto ryzykować zakazu wjazdu i problemów w przyszłości dla jednego dodatkowego zachodu słońca na Phuket czy imprezy w Pattaya, serio.
Jeśli wybierasz zorganizowany wyjazd do Tajlandii z polskim przewodnikiem, masz ten luksus, że ktoś inny pilnuje terminów powrotu, ale przy samodzielnych wyprawach cała odpowiedzialność spada na ciebie. Niezależnie od tego, czy to szybka wycieczka do Tajlandii na 10 dni, czy długa, miesięczna wyprawa z plecakiem przez Chiang Mai aż po wyspy, zasada jest prosta – data wylotu musi się bezwzględnie zgadzać z datą na pieczątce wjazdowej.
Unikanie typowych pułapek
Matematyka wydaje się prosta, ale wielu podróżnych wykłada się na prostym liczeniu dni, zapominając, że dzień przylotu i przejścia przez kontrolę paszportową liczy się jako dzień pierwszy. Jeśli twoje zwolnienie wizowe jest na 30 dni, a ty planujesz powrót „równo za miesiąc”, możesz się zdziwić przy wyjeździe, bo niektóre miesiące mają 31 dni i nagle lądujesz z jednodniowym poślizgiem. To klasyczny błąd przy planowaniu samodzielnej objazdówki po Tajlandii, gdzie każdy dzień jest wypełniony atrakcjami od świtu do nocy i łatwo zgubić rachubę.
Zostawianie wylotu na ostatni możliwy dzień ważności wizy to proszenie się o kłopoty, bo życie pisze różne scenariusze – od zatrucia pokarmowego po awarię pociągu wracającego z wycieczki na Most na rzece Kwai. Wystarczy, że utkniesz w gigantycznym korku w Bangkoku – a to akurat standard – i spóźnisz się na samolot, a twoja wiza wygaśnie o północy tego samego dnia. Zawsze zostawiaj sobie margines bezpieczeństwa, minimum jeden dzień zapasu, żebyś nie musiał tłumaczyć się oficerowi imigracyjnemu, dlaczego znowu jesteś w kraju nielegalnie przez zdarzenie losowe.
Kolejna pułapka czai się przy wycieczkach do krajów sąsiednich – powiedzmy, że robisz wypad do Kambodży i wracasz lądem przez Kanchanaburi czy inne przejście. Pamiętaj, że limity wjazdów lądowych są bardziej restrykcyjne (często tylko dwa razy w roku kalendarzowym) i czasem urzędnicy mogą robić problemy, jeśli widzą, że robisz to tylko dla odnowienia pobytu. Planując zwiedzanie i wypoczynek w Tajlandii połączone z wizytą u sąsiadów, zawsze sprawdzaj, jaką pieczątkę dostaniesz przy powrocie, bo zasady potrafią się zmieniać.
Bycie na bieżąco i przygotowanie
Fora internetowe są super, żeby znaleźć polecany pływający targ Damnoen Saduak albo dowiedzieć się, ile realnie kosztuje wycieczka do Tajlandii, ale w sprawach wizowych to często śmietnik nieaktualnych informacji. Przepisy imigracyjne w Krainie Uśmiechu potrafią ewoluować, więc bazowanie na wpisie kogoś, kto był tam w 2019 roku, to jak wróżenie z fusów. Sprawdzaj strony ambasady albo pytaj, jeśli korzystasz z usług biura podróży oferującego Tajlandię, bo oni muszą być na bieżąco z każdym nowym rozporządzeniem rządu.
Jeśli zakochasz się w tym kraju – co jest bardzo prawdopodobne po zobaczeniu wodospadów Erawan czy ruin w Ayutthaya – i zechcesz zostać dłużej, zrób to legalnie. Udanie się do biura imigracyjnego, wypełnienie papierków i zapłacenie 1900 THB za przedłużenie o 30 dni jest tańsze i mniej stresujące niż płacenie mandatu na lotnisku przy wylocie. Legalne przedłużenie pobytu to jedyna bezpieczna droga, żeby kontynuować swoją wyprawę do Tajlandii bez widma deportacji wiszącego nad głową i bez stresu zwiedzać kolejne świątynie.
Miej zawsze pod ręką dowód na to, że zamierzasz opuścić kraj – bilet powrotny to podstawa, o którą coraz częściej pytają, nawet jeśli jedziesz na typowe wczasy w Tajlandii z biurem. Czasem przy wjeździe mogą poprosić o pokazanie gotówki (zazwyczaj 10 000 lub 20 000 THB) czy rezerwacji hotelu, zwłaszcza jeśli twój paszport jest pełen pieczątek z Azji Południowo-Wschodniej. To sygnał dla celnika, że możesz tam pracować nielegalnie lub robić „visa runy”, więc przygotuj się, by udowodnić, że jesteś po prostu turystą.
Warto też pamiętać, że dobry polski przewodnik w Tajlandii czy rezydent biura to twoja pierwsza linia obrony w razie kłopotów. Jeśli czujesz, że coś idzie nie tak z twoim planem powrotu, albo zgubiłeś paszport podczas szalonej nocy na Khao San Road czy wycieczki fakultatywnej na Krabi, natychmiast szukaj kontaktu do konsulatu i zgłoś sprawę. Szybka reakcja i zgłoszenie problemu zanim wiza wygaśnie, może uchronić cię przed trafieniem na czarną listę i pozwolić na powrót do tego pięknego kraju w przyszłości, może nawet na dłuższą wycieczkę objazdową.
Czy możesz wrócić do Tajlandii po deportacji?
Powrót do Krainy Uśmiechu po przymusowym jej opuszczeniu to wcale nie jest scenariusz z filmu science-fiction, ale droga do tego celu jest wyboista i pełna biurokratycznych pułapek. Wielu podróżnych myśli, że zapłacenie grzywny na lotnisku załatwia sprawę i że za rok znów będą mogli planować wakacje w Tajlandii czy relaks na plażach Phuket, ale rzeczywistość potrafi mocno uderzyć w twarz. Jeśli twoje nazwisko trafiło na czarną listę – tak zwaną Blacklist – to system imigracyjny będzie świecił na czerwono przy każdej próbie przekroczenia granicy, niezależnie od tego, czy lądujesz w Bangkoku, czy próbujesz wjechać lądem od strony Kambodży.
Kluczowe znaczenie ma tutaj sposób, w jaki opuściłeś kraj, bo tajskie prawo imigracyjne drastycznie różnicuje osoby, które same zgłosiły się do urzędu, od tych, które zostały złapane przez policję. Jeśli twoja przygoda z overstayem zakończyła się aresztowaniem – na przykład podczas rutynowej kontroli, gdy wracałeś z imprezy w Pattaya albo zwiedzałeś pływające targi – twoja sytuacja jest znacznie gorsza niż kogoś, kto sam poszedł na lotnisko Suvarnabhumi i przyznał się do winy. W przypadku aresztowania procedura deportacyjna jest długa, bolesna i zazwyczaj kończy się wieloletnim zakazem wjazdu, co skutecznie przekreśla plany na jakąkolwiek wyprawę do Tajlandii w najbliższej dekadzie.
Musisz też wiedzieć, że nawet po upływie okresu zakazu, powrót nie jest automatyczny i gwarantowany. Urzędnik na granicy zawsze ma ostateczne zdanie i widząc w twoim paszporcie historię deportacji, może po prostu odmówić ci wjazdu bez podania szczegółowej przyczyny, uznając cię za osobę niepożądaną. To ogromne ryzyko, zwłaszcza jeśli wykupiłeś już drogie wycieczki fakultatywne Tajlandia lub opłaciłeś hotele na Koh Samui, bo pieniądze te przepadną bezpowrotnie w momencie, gdy zostaniesz cofnięty z granicy do samolotu powrotnego.
Zasady ponownego wjazdu
Reguły gry zostały zaostrzone kilka lat temu w ramach polityki „Good guys in, bad guys out” i są one sztywno powiązane z długością twojego nielegalnego pobytu. Jeśli sam zgłosisz się do urzędu imigracyjnego („Surrender”), a twój overstay przekroczył 90 dni, otrzymasz zakaz wjazdu na 1 rok, co może wydawać się łagodnym wyrokiem, ale wystarczy, by ominęła cię zaplanowana Tajlandia wycieczka objazdowa 14 dni z przyjaciółmi w przyszłym sezonie. Sytuacja komplikuje się wraz z upływem czasu – przy przekroczeniu terminu wizy o ponad rok, ban rośnie do 3 lat, a powyżej 3 lat overstayerzy dostają zakaz na 5 lat, więc matematyka jest tutaj nieubłagana i nie ma miejsca na negocjacje.
Zupełnie inna tabela kar obowiązuje, gdy zostaniesz aresztowany („Arrested”) przez policję, na przykład podczas kontroli drogowej, gdy jedziesz na wycieczki z Bangkoku do Ayutthaya. Wtedy nie ma taryfy ulgowej – nawet jeśli twój overstay trwał krócej niż rok, ale zostałeś złapany, automatycznie dostajesz zakaz wjazdu na 5 lat. To drastyczna różnica w porównaniu do dobrowolnego zgłoszenia się, dlatego tak wielu ekspatów i turystów powtarza, że w momencie uświadomienia sobie problemu z wizą, należy natychmiast kierować się na lotnisko lub do biura imigracyjnego, zamiast liczyć na szczęście i kontynuować zwiedzanie i wypoczynek Tajlandia jak gdyby nigdy nic.
Najcięższe działa wytaczane są przeciwko recydywistom i osobom z bardzo długim stażem nielegalnego pobytu zakończonym aresztowaniem. Jeśli zostałeś złapany po roku nielegalnego przebywania w kraju, tajskie władze wbiją ci do paszportu zakaz wjazdu na 10 lat. To w praktyce oznacza, że ominie cię cała dekada zmian w tym kraju – nie zobaczysz, jak zmienia się Bangkok, nie popłyniesz na nowe wycieczki Koh Samui i nie skorzystasz z usług, jakie oferuje polski przewodnik Tajlandia, dopóki twoje włosy znacznie nie posiwieją – to cena, którą płaci się za ignorowanie przepisów wizowych.
Moje przemyślenia na temat procesu
Cały ten system deportacyjny jest zaprojektowany tak, by był maksymalnie uciążliwy i zniechęcający, co widziałem na własne oczy, obserwując ludzi wpadających w tę machinę. To nie jest tak, że po prostu kupujesz bilet i wylatujesz – trafiasz do IDC (Immigration Detention Center), co jest doświadczeniem traumatycznym i warunki tam panujące są dalekie od tego, co oferują luksusowe hotele podczas wczasy Tajlandia. Zamiast relaksu w Krabi czy zwiedzania Mostu na rzece Kwai, siedzisz w przeludnionej celi, czekając aż biurokracja przemieli twoje papiery, co czasem trwa tygodniami, jeśli nie masz gotówki na szybki bilet powrotny.
Często mam wrażenie, że turyści traktują datę na pieczątce w paszporcie jako luźną sugestię, a nie twarde prawo, co jest błędem mogącym kosztować fortunę. Koszty związane z deportacją – prawnicy, grzywny, bilety lotnicze kupowane na ostatnią chwilę w zawyżonych cenach – potrafią zrujnować budżet, który miał wystarczyć na kolejny grupowy wyjazd do Tajlandii. Naprawdę, o wiele taniej i bezpieczniej jest pilnować terminów lub skorzystać z pomocy, jaką oferuje profesjonalne biuro podróży Tajlandia, niż ryzykować starcie z tajskim systemem sprawiedliwości, który dla obcokrajowców bywa bezlitosny i nieprzewidywalny.
Najgorsze w tym wszystkim jest to piętno, które zostaje w dokumentach i systemach międzynarodowych. Deportacja z Tajlandii może ci narobić problemów nie tylko w Azji Południowo-Wschodniej, ale też przy aplikowaniu o wizy do innych krajów, bo pytanie „czy kiedykolwiek zostałeś deportowany” pojawia się w wielu formularzach. Dlatego zawsze powtarzam – jeśli marzy ci się beztroska objazdówka Tajlandia czy spokojne zwiedzanie Bangkoku z przewodnikiem w przyszłości, traktuj przepisy imigracyjne święciej niż cokolwiek innego, bo jeden błąd może zamknąć ci drzwi do tego raju na lata.
Szczególnie przerażająca jest perspektywa przejścia przez ten proces, gdy jest to wycieczka do Tajlandii z dziećmi, bo tajskie prawo nie zawsze pozwala na wspólne przebywanie rodzin w areszcie imigracyjnym. Wizja rozdzielenia z rodziną w obcym kraju, zamiast wspólnego oglądania słoni czy wyprawy na wodospady Erawan wycieczka, powinna być wystarczającym straszakiem dla każdego rodzica. Ryzykowanie bezpieczeństwa i komfortu psychicznego bliskich dla kilku dodatkowych dni „na nielegalu” jest po prostu skrajną nieodpowiedzialnością, której konsekwencje mogą ciągnąć się latami po powrocie do Polski.
Co zrobić, jeśli grozi ci deportacja
Wyobraź sobie, że stoisz w kolejce do kontroli paszportowej na lotnisku Suvarnabhumi, a twoje wspaniałe wakacje w Tajlandii właśnie dobiegają końca, ale nagle urzędnik przestaje się uśmiechać i woła kogoś przez radio. Serce podchodzi ci do gardła, bo wiesz, że ten „jeden dzień dłużej” na zwiedzanie świątyń w Ayutthaya czy imprezę w Pattaya nie został wbity w paszport. Jeśli zorientowałeś się o swoim overstayu będąc jeszcze na wolności, masz ogromną przewagę, ale jeśli to policja zapukała do drzwi twojego hotelu w Bangkoku lub zatrzymała cię podczas rutynowej kontroli drogowej na skuterze w Chiang Mai, sytuacja zmienia się z problematycznej w krytyczną. W tym momencie nie ma już miejsca na negocjacje czy tłumaczenie, że „tylko czekasz na przelew” – tajskie prawo imigracyjne jest zero-jedynkowe i bezwzględne dla tych, którzy je lekceważą.
Musisz zrozumieć jedną, fundamentalną rzecz – moment, w którym zostajesz „złapany” przez służby (a nie zgłaszasz się sam), to moment, w którym tracisz kontrolę nad swoim losem i twoja wymarzona wyprawa do Tajlandii zamienia się w koszmar biurokracji i aresztu. Nie ma znaczenia, czy była to luksusowa wycieczka do Tajlandii 14 dni w pięciogwiazdkowych hotelach, czy budżetowy backpacking po wyspach – dla oficera imigracyjnego jesteś po prostu numerem w systemie, który złamał prawo. Procedura deportacyjna z aresztu (IDC) jest długa, brudna i kosztowna, a ty będziesz musiał pokryć wszystkie koszty, włączając w to bilet lotniczy w cenie, którą narzuci system, a nie którą znajdziesz w promocji. Deportacja oznacza też wpisanie na czarną listę, co skutecznie zamknie ci drogę do Krainy Uśmiechu na 5, a nawet 10 lat.
Więc co robić, gdy mleko się już wylało? Przede wszystkim nie uciekaj i nie próbuj „przeczekać” problemu na jakiejś zapomnianej przez boga wysepce koło Koh Samui, licząc, że nikt cię nie znajdzie. Systemy meldunkowe hoteli są coraz bardziej zintegrowane z imigracją. Jeśli wiesz, że masz problem, twoim priorytetem staje się jak najszybsze opuszczenie kraju na własnych warunkach, zanim zostaniesz do tego przymuszony w kajdankach. Panika jest twoim najgorszym wrogiem, bo prowadzi do głupich decyzji, jak próba przekupstwa urzędnika – co w obecnym klimacie antykorupcyjnym w Tajlandii może skończyć się dodatkowymi zarzutami karnymi. Zamiast planować kolejne wycieczki fakultatywne Tajlandia, skup się wyłącznie na sformalizowaniu swojego wyjazdu.
Kroki, które musisz podjąć, zanim to się stanie
Jeśli wciąż jesteś na wolności, ale twój wiza lub pieczątka wygasła, masz tylko jedno rozsądne wyjście – musisz udać się na lotnisko lub do biura imigracyjnego i dokonać tzw. „surrender”, czyli dobrowolnego poddania się karze. To brzmi strasznie, ale w praktyce, jeśli twój overstay jest krótki (poniżej 90 dni), kończy się to zazwyczaj tylko grzywną w wysokości 500 THB za dzień (maksymalnie 20 000 THB) i pieczątką w paszporcie, która nie jest deportacją, a jedynie informacją o przekroczeniu terminu. Niezależnie czy twoją bazą jest Phuket, czy może zwiedzasz Kanchanaburi i słynny Most na rzece Kwai, musisz przerwać zwiedzanie i udać się do najbliższego punktu imigracyjnego lub od razu na lotnisko międzynarodowe. Nie czekaj na grupowy wyjazd do Tajlandii, z którym przyjechałeś, jeśli ich powrót jest zaplanowany po terminie twojej wizy – musisz działać na własną rękę.
Kluczowe jest posiadanie gotówki. I nie mówię tu o karcie kredytowej, bo terminale na granicy bywają kapryśne, a urzędnicy niecierpliwi. Musisz mieć przy sobie 20 000 THB w gotówce na opłacenie maksymalnej kary, plus pieniądze na bilet lotniczy, jeśli jeszcze go nie masz. Brak pieniędzy na grzywnę to prosta droga do aresztu, nawet jeśli zgłosiłeś się sam – to absurdalne, ale prawdziwe, wielu turystów ląduje w IDC tylko dlatego, że wydali wszystko na pływający targ Damnoen Saduak czy inne atrakcje i zabrakło im na mandat. Jeśli jesteś na zorganizowanej imprezie typu Tajlandia wycieczka objazdowa 14 dni, pożycz od kogoś z grupy lub przewodnika, ale nie podchodź do okienka bez pieniędzy.
Przygotuj też dowód na to, że wylatujesz. Jeśli idziesz na lotnisko, to oczywiste, ale jeśli zgłaszasz się do biura imigracyjnego w mieście, np. w Bangkoku, miej rezerwację lotu. Urzędnik musi widzieć, że twoja wycieczka do Tajlandii z dziećmi czy solo definitywnie się kończy. Nie próbuj kręcić, że chcesz jeszcze zobaczyć wodospady Erawan albo skoczyć na Krabi wycieczki fakultatywne. Twoja historia turystyczna właśnie się zamknęła. Bądź pokorny, przeproś za pomyłkę (nawet jeśli to nie była pomyłka), ubierz się schludnie – w Tajlandii wygląd i zachowanie mają ogromny wpływ na to, jak urzędnik zinterpretuje przepisy względem ciebie. Agresja czy roszczeniowość skończą się źle.
Szukanie pomocy – do kogo się zwrócić
Gdy sytuacja wymknie się spod kontroli i zostaniesz zatrzymany, twoim pierwszym telefonem nie powinna być mama, ale Ambasada RP w Bangkoku. Ale tutaj muszę wylać kubeł zimnej wody na twoje oczekiwania – konsul nie jest cudotwórcą, nie wyciągnie cię z więzienia „na immunitet” i nie zapłaci za twoją grzywnę. Jego rola ogranicza się do monitorowania, czy jesteś traktowany zgodnie z prawem, przekazania informacji rodzinie i ewentualnie pomocy w zorganizowaniu dokumentów podróży, jeśli paszport zaginął. Jeśli był to zorganizowany wyjazd do Tajlandii przez duże biuro podróży Tajlandia, koniecznie skontaktuj się z rezydentem. Często mają oni lokalne kontakty lub znają procedury lepiej niż ty, a polski przewodnik Tajlandia może okazać się nieoceniony jako tłumacz w pierwszych godzinach zatrzymania.
Prawnicy w Tajlandii to temat rzeka i pole minowe w jednym. Jeśli grozi ci poważna deportacja z procesem sądowym (np. przy bardzo długim overstayu lub pracy bez pozwolenia), będziesz potrzebować pomocy prawnej. Ale uważaj na „pomocnych” ludzi kręcących się koło komisariatów w turystycznych miejscach jak Pattaya czy Phuket, którzy obiecują załatwienie sprawy za kilka tysięcy dolarów. To często oszuści. Szukaj kancelarii rekomendowanych przez ekspatów lub ambasadę. Dobry prawnik nie obieca, że unikniesz deportacji, ale może przyspieszyć proces i sprawić, że spędzisz w areszcie tydzień, a nie trzy miesiące, czekając na rozprawę. Pamiętaj, że tajski system prawny działa powoli, a bariera językowa jest ogromna – nawet prywatny przewodnik Tajlandia nie zastąpi kwalifikowanego prawnika w sądzie.
Istnieją też organizacje pozarządowe i grupy wsparcia dla obcokrajowców, ale ich działanie jest ograniczone. Warto jednak przeszukać fora internetowe grup ekspatów w Tajlandii – często można tam znaleźć historie ludzi, którzy przeszli przez to samo i mogą polecić konkretne rozwiązania lub ostrzec przed błędami. Jeśli twoja objazdówka Tajlandia skończyła się aresztem, a nie masz nikogo na miejscu, kontakt z rodziną w Polsce jest kluczowy, by mogli przelać środki na kaucję lub bilet. Bez wsparcia finansowego z zewnątrz, utkniesz w systemie na długo. Pamiętaj, że koszty „obsługi” twojej deportacji (transport na lotnisko, eskorta) również spadną na ciebie.
Jeszcze jedna ważna rzecz, o której mało kto myśli, póki jest wolny – zabezpiecz swoje dane. Jeśli czujesz, że pętla się zaciska, np. policja zaczęła pytać o ciebie w recepcji twojego hostelu w Bangkoku, natychmiast wyślij skany paszportu, wizy i wszelkich dokumentów do zaufanej osoby w chmurze lub mailem. Gdy trafisz do aresztu imigracyjnego, twój telefon zostanie zdeponowany, a dostęp do niego będzie bardzo utrudniony lub niemożliwy. Miej zapisane na kartce (fizycznie!) numery telefonów do ambasady, rodziny i ewentualnie prawnika. To może być twoja jedyna deska ratunku, gdy elektronika zostanie ci odebrana.
Deportacja z Tajlandii za Overstay: realne ryzyko, koszty i konsekwencje dla podróżnych
Wydaje ci się pewnie, że przekroczenie ważności wizy to tylko formalność, którą załatwisz szybkim przelewem na lotnisku, ale prawda jest o wiele bardziej brutalna i może cię słono kosztować. Jeśli po prostu zgłosisz się do odprawy, faktycznie zapłacisz te 500 bahtów za dzień – to wersja „light” – ale jeśli wpadniesz podczas rutynowej kontroli na ulicy w Bangkoku czy podczas imprezy w Pattaya, zasady gry zmieniają się drastycznie. Nagle twoje wymarzone wakacje w Tajlandii zamieniają się w koszmar, bo zamiast mandatu trafiasz prosto do aresztu imigracyjnego IDC, który słynie z tragicznych warunków. I uwierz mi, nie chcesz tam spędzić ani godziny, czekając na deportację, która może potrwać tygodniami, zanim sąd i ambasada wszystko przemielą. To nie jest straszenie na wyrost, policja turystyczna w miejscach takich jak Phuket czy Chiang Mai jest coraz bardziej wyczulona na turystów, którzy „zapomnieli” wyjechać na czas.
Koszty takiej wpadki potrafią zrujnować budżet przeznaczony na kolejne trzy wycieczki objazdowe Tajlandia, bo to ty pokrywasz absolutnie wszystko. Musisz zapłacić za bilet lotniczy do domu – i to w normalnej taryfie, często kupowany na ostatnią chwilę – opłacić transport na lotnisko w asyście policji, a do tego dochodzą koszty „pobytu” w areszcie. A najgorsze przychodzi na końcu. Otrzymujesz oficjalny zakaz wjazdu do Krainy Uśmiechu.
To stempel w paszporcie, który boli najbardziej.
Zależnie od długości overstayu, ban może trwać rok, pięć, a nawet dziesięć lat, co oznacza, że żadna wycieczka do Tajlandii 14 dni, grupowy wyjazd z polskim przewodnikiem czy nawet krótki wypad na Koh Samui nie wchodzą w grę przez bardzo długi czas. Systemy są cyfrowe i połączone, więc nie ma szans na „zgubienie paszportu” i wyrobienie nowego – twoje dane są spalone. Więc zamiast kombinować i ryzykować, że twoja wielka wyprawa do Tajlandii skończy się w kajdankach, po prostu pilnuj daty wbitej w paszport. Jeśli potrzebujesz więcej czasu na zwiedzanie świątyń w Ayutthaya albo relaks na Krabi, idź do urzędu i przedłuż wizę legalnie o 30 dni – to kosztuje grosze w porównaniu do nerwów i pieniędzy, które stracisz przez własne gapiostwo.
FAQ
Q: Czy jeden dzień spóźnienia z wylotem to naprawdę taki wielki problem, czy tylko straszenie turystów?
A: Panuje takie błędne przekonanie, że jeden dzień to nic wielkiego i celnik po prostu przymknie oko. Niestety, prawo w Tajlandii jest zero-jedynkowe i dla nich nawet godzina po północy to już nielegalny pobyt. Oczywiście zazwyczaj kończy się to „tylko” grzywną w wysokości 500 THB na lotnisku, ale technicznie rzecz biorąc, w tym momencie łamiesz prawo.
Sytuacja robi się nerwowa, jeśli w drodze na lotnisko będziesz mieć pecha.
Wyobraź sobie rutynową kontrolę drogową albo wypadek taksówki – wtedy policja sprawdza paszport i nagle okazuje się, że jesteś nielegalnym imigrantem. Wtedy nie ma już mowy o szybkim zapłaceniu mandatu i locie do domu, tylko zaczyna się procedura aresztowania. Więc tak, jeden dzień to ryzyko, którego osobiście bym nie podejmował.
Q: Czy mogę po prostu zapłacić karę na lotnisku i zapomnieć o sprawie?
A: To zależy od tego, czy sam się zgłosisz, czy cię złapią. Większość turystów myśli, że to działa jak automat z biletami – płacisz i lecisz, ale to działa tylko w przypadku „dobrowolnego zgłoszenia się”. Jeśli udasz się na lotnisko Suvarnabhumi czy w Phuket i podejdziesz do okienka imigracyjnego, zapłacisz 500 THB za każdy dzień (maksymalnie 20 000 THB) i dostaniesz pieczątkę o overstayu.
Ale to nie jest tak, że sprawa całkowicie znika.
Ta pieczątka zostaje w paszporcie na zawsze. Przy kolejnych wizytach urzędnik może na nią spojrzeć i zadać ci kilka niewygodnych pytań albo poprosić o pokazanie gotówki i biletu powrotnego. Traktują to jako czerwoną flagę, że masz tendencję do ignorowania przepisów wizowych.
Q: Co się stanie, jeśli policja zatrzyma mnie na ulicy z nieważną wizą?
A: Ludzie często myślą, że policjant po prostu wystawi mandat na miejscu i puści wolno. To chyba najgroźniejszy mit, bo rzeczywistość w takim przypadku jest brutalna i przypomina scenariusz z kiepskiego filmu. Jeśli zostaniesz złapany „na mieście”, nie masz możliwości zapłacenia grzywny i wyjazdu.
Trafiasz prosto do aresztu, a potem do sądu.
Czeka cię pobyt w IDC, czyli Immigration Detention Center w Bangkoku, a warunki tam są fatalne – tłok, brak łóżek i betonowa podłoga. Siedzisz tam tak długo, aż uzbierasz pieniądze na bilet powrotny i załatwisz formalności deportacyjne, co może trwać tygodnie. To nie są wakacje w Tajlandii, to koszmar, którego nikomu nie życzę.
Q: Ile realnie kosztuje deportacja i overstay?
A: Koszty to nie tylko te słynne 500 bahtów dniówki, o których wszyscy piszą na forach. Jeśli wszystko pójdzie gładko na lotnisku, to faktycznie portfel zaboli tylko trochę. Ale jeśli wejdzie w grę procedura deportacyjna przez areszt, kwoty robią się astronomiczne.
Musisz pokryć koszty własnego biletu lotniczego, ale często nie może to być tania linia z przesiadkami.
Zdarza się, że wymagają drogiego biletu bezpośredniego lub konkretnymi liniami. Do tego dochodzą koszty „utrzymania” w areszcie, transportu na lotnisko w asyście policji, a czasem trzeba opłacić prawnika, żeby w ogóle przyspieszyć sprawę. Znam przypadki, gdzie ludziom pękło kilkanaście tysięcy złotych za taką „przygodę”.
Q: Czy dostanę „czarną listę” i zakaz wjazdu do Tajlandii?
A: Wiele osób zakłada, że bany są tylko dla kryminalistów albo ludzi, którzy siedzieli tu nielegalnie latami. System jest jednak bardzo precyzyjny i bezlitosny. Jeśli sam zgłosisz się na lotnisku i twój overstay jest krótszy niż 90 dni, zazwyczaj kończy się na grzywnie bez zakazu wjazdu.
Ale przekrocz 90 dni, a dostaniesz roczny zakaz wjazdu – z automatu.
Natomiast jeśli zostaniesz aresztowany (nie zgłosisz się sam), zasady są znacznie surowsze. Nawet przy overstayu poniżej jednego roku, jeśli cię złapią, dostajesz ban na 5 lat. Tak, dobrze czytasz – 5 lat zakazu wjazdu do Krainy Uśmiechu za to, że nie dopilnowałeś daty w paszporcie i dałeś się złapać na mieście.
Q: Co zrobić, jeśli zachoruję i nie mogę lecieć, a wiza się kończy?
A: Wydaje się logiczne, że jak leżysz w szpitalu z gorączką denga albo złamaną nogą, to wiza sama się przedłuża. Nic bardziej mylnego. Tajskie prawo imigracyjne nie działa automatycznie i samo zaświadczenie lekarskie pokazane na lotnisku przy wylocie może nie wystarczyć, żeby uniknąć kary.
Musisz – albo ktoś w twoim imieniu – udać się do biura imigracyjnego.
Trzeba tam złożyć odpowiednie papiery ze szpitala i poprosić o przedłużenie pobytu ze względów medycznych (kosztuje to zazwyczaj 1900 THB). Jeśli tego nie zrobisz i po prostu pojawisz się na lotnisku tydzień później z wypisem ze szpitala, urzędnik może naliczyć overstay. Czasem przymkną oko, jeśli widać, że ledwo stoisz na nogach, ale ja bym na to nie liczył.
Q: Czy overstay w Tajlandii wpływa na podróże do innych krajów?
A: Turyści często myślą, że to, co dzieje się w Tajlandii, zostaje w Tajlandii. Niestety, żyjemy w czasach cyfrowych baz danych i pieczątek, których nie da się wymazać. Pieczątka o overstayu w twoim paszporcie jest bardzo widoczna i zazwyczaj w kolorze czerwonym, co od razu rzuca się w oczy.
Inne kraje mogą na to patrzeć krzywym okiem.
Przy aplikowaniu o wizę do USA, Australii czy nawet wjeżdżając do sąsiednich krajów Azji, urzędnik może zapytać, dlaczego złamałeś prawo imigracyjne. To sygnał, że nie szanujesz zasad pobytu, co może skutkować odmową wizy gdzie indziej. Więc tak, ten jeden błąd może się za tobą ciągnąć latami, nawet poza Azją.

0 Comment