Wyobrażasz sobie, że stoisz na plaży w Phuket, odpalasz drona nad turkusową wodą, a kilka minut później podchodzą do ciebie funkcjonariusze i nagle twoje wakacje za grubą kasę zamieniają się w stres, przesłuchania i widmo mandatu sięgającego 100 000 batów. Brzmi jak przesada? Niestety, w Tajlandii to całkiem realny scenariusz, jeśli latasz bez rejestracji i licencji, choć ty przyjechałeś tu tylko na wczasy życia, zwiedzanie Bangkoku, pływające targi i wyspy jak Krabi czy Koh Samui.

Jak wyglądają przepisy dotyczące dronów w Tajlandii?

Najbardziej zaskakujące w tajskich przepisach jest to, że nawet mały dron ważący około 250 g może wymagać rejestracji i ubezpieczenia, jeśli ma kamerę. Nie ma znaczenia, czy latasz chwilę nad plażą na Phuket, robisz ujęcia Railay w Krabi, czy kręcisz rodzinny film z basenu na Koh Samui – dla urzędników liczy się sprzęt i to, czy nagrywa, nie to, że jesteś „tylko turystą na 10 dniowych wakacjach”.

W praktyce oznacza to, że jeśli w planie masz objazdówkę 12-14 dni po Tajlandii z Bangkokiem, Ayutthayą, Kanchanaburi i wyspami, to z dronem automatycznie wchodzisz w świat CAAT, NBTC, polis OC i konkretnych zakazów lotów. W wielu miejscach, które masz w programie wycieczki objazdowej – pałace królewskie w Bangkoku, świątynie w Ayutthayi, okolice Mostu na rzece Kwai, targ Maeklong czy pływające targi Damnoen Saduak – sam fakt startu drona może skończyć się nie tylko mandatem, ale i konfiskatą sprzętu.

Podsumowanie licencji

Najpierw uderza cię to, że licencja w praktyce to kilka osobnych kroków, a nie jeden „papier” z urzędu. Potrzebujesz rejestracji drona w NBTC (urząd telekomunikacji), zgody CAAT (lotnictwo cywilne) oraz ważnego ubezpieczenia OC na min. 1 mln bahtów, które obejmuje loty w Tajlandii – bez tego latasz nielegalnie, choćbyś robił tylko jedno ujęcie w Kanchanaburi przed wodospadami Erawan. Do tego dochodzi limit wysokości, zakaz lotów nad ludźmi i budynkami, minimalna odległość od lotnisk w Bangkoku, Phuket, Krabi czy Chiang Mai oraz totalny zakaz zbliżania się do obiektów wojskowych.

Jeśli jedziesz na zorganizowany wyjazd 12-14 dni z polskim przewodnikiem, to on zwykle powie wprost: nie masz licencji i ubezpieczenia – nie startujemy. Firmy organizujące wycieczki objazdowe Tajlandia pilnują tego szczególnie, bo w razie incydentu odpowiedzialność odbija się również na nich. Co ważne, licencja nie jest „od ręki” – cały proces może zająć kilka tygodni, więc jeśli planujesz wakacje w Tajlandii w grudniu lub styczniu, musisz ogarniać temat z wyprzedzeniem, a nie w ostatni weekend przed wylotem.

Powszechne błędne przekonania

Najczęstszy mit, który słyszysz w grupach podróżniczych, to „przecież latam tylko rekreacyjnie, więc licencja mnie nie dotyczy”. Niestety, w Tajlandii rekreacja nie zwalnia cię z obowiązku rejestracji i ubezpieczenia – dron z kamerą traktowany jest jak potencjalne zagrożenie niezależnie od tego, czy robisz produkcję dla biura podróży, czy tylko filmik z rodzinnych wakacji na Phuket. Drugi klasyk: „za 10 dni nikt się nie przyczepi” – a potem ktoś ląduje dronem na zatłoczonym pływającym targu Amphawa i nagle pojawia się policja turystyczna oraz bardzo konkretna rozmowa o przepisach.

Kolejny mit to przekonanie, że na „spokojnych” plażach, gdzie grupowy wyjazd do Tajlandii kończy się kilkudniowym relaksem, wszystko jest dozwolone, bo „nie ma znaków zakazu. A jednak, nawet na pozornie odludnych odcinkach Krabi, Koh Samui czy w okolicach kameralnych resortów pod Chiang Mai, obowiązuje cię ten sam zestaw zasad: maksymalna wysokość, linia wzroku, zakaz przelotu nad ludźmi, a w części parków narodowych (np. podczas rejsów fakultatywnych) dodatkowo lokalne regulaminy wprost zabraniają latania dronem.

Dorzucić do tego możesz jeszcze iluzję „prywatnej wycieczki”. To, że masz prywatnego polskiego przewodnika w Bangkoku, własną łódź na kanale czy kameralną 6 osobową grupę na rejsie wokół wysp Phi Phi, wcale nie oznacza, że możecie latać dronem „bo nikt nie patrzy”. Prawnie liczy się przestrzeń powietrzna i przepisy krajowe, nie to, że zapłaciłeś za wycieczkę premium bez tłumów – urzędnikowi jest kompletnie obojętne, ile kosztował twój pakiet wakacje w Tajlandii 14 dni, jeśli dron spadnie komuś na głowę albo wleci nad świątynię.

Dlaczego latanie bez licencji nie jest warte ryzyka

Już sam fakt, że maksymalna kara za latanie bez rejestracji i ubezpieczenia to 100 000 batów albo nawet więzienie, powinien dać ci do myślenia przy pierwszym starcie drona nad plażą w Phuket czy Krabi. Kiedy płacisz kilkanaście tysięcy za wycieczkę objazdową do Tajlandii 14 dni albo rodzinne wakacje na Koh Samui, ryzykowanie całego budżetu urlopu dla kilku ujęć z powietrza brzmi jak wyjątkowo słaby deal. Lepiej poświęcić te parę dni na formalności niż potem dyskutować z policją na posterunku w Bangkoku zamiast jeść pad thaia na pływającym targu Damnoen Saduak.

Podczas zorganizowanych wyjazdów, zwłaszcza gdy masz przy sobie polskiego przewodnika w Tajlandii, temat drona wraca praktycznie na każdej trasie: Bangkok + Krabi, Phuket + Phi Phi, Chiang Mai + Pai. I naprawdę, nikt z uczestników nie wspomina potem “szkoda było, że zarejestrowałem drona”, za to historie typu “prawie zapłaciłem 40 000 batów bo wleciałem nad świątynię w Ayutthayi” pojawiają się regularnie. To jest dokładnie ten rodzaj stresu, którego chcesz uniknąć na urlopie, na który czekałeś cały rok.

Potencjalne kary – serio?

W tajskim prawie za latanie bez licencji sama grzywna może sięgnąć do 100 000 batów, a to przy dzisiejszym kursie często więcej niż cały pakiet “Tajlandia wycieczka objazdowa 14 dni wyspy Phuket + Krabi z lotami z Polski”. Dodaj do tego możliwość konfiskaty drona i sprzętu, który kosztował cię kilka tysięcy złotych, i nagle te “dwa ujęcia nad hotelem w Pattayi” zaczynają być absurdalnie drogie. A jeśli w dodatku naruszysz strefę zakazaną, w okolicy lotniska w Bangkoku albo nad terenami wojskowymi przy Kanchanaburi, sprawa może się zrobić bardzo nieprzyjemna, bardzo szybko.

W praktyce bywa tak, że na popularnych trasach jak Bangkok + Ayutthaya + Kanchanaburi 2 dni policja czy strażnicy świątyń potrafią zareagować już po pierwszym starcie drona, szczególnie jeśli ktoś lata nad tłumem na nocnym targu albo nad ruchem ulicznym. I wiesz co jest najgorsze? Nawet jeśli skończy się “tylko” na niższej mandacie kilkanaście tysięcy batów, to formalności, protokoły, tłumaczenie się, tracenie całego dnia z twojej trasy objazdowej są po prostu zabójcze dla nastroju. Zapłacisz kasę, stracisz czas, popsujesz sobie wspomnienia z wakacji – a wszystko przez coś, co można było ogarnąć przed wylotem.

Prawdziwe historie o awariach dronów

Podczas jednego z naszych wyjazdów “Tajlandia objazd + wyspy bez pośpiechu 14 dni” jeden uczestnik uparł się, że “tylko na chwilę” wystartuje dronem przy pływającym targu Amphawa. Kilka minut później dron zgubił zasięg, wpadł w przewody nad kanałem i… dosłownie zniknął, a w zamian pojawił się bardzo zdenerwowany właściciel łodzi i strażnik. Skończyło się na płaceniu odszkodowania za uszkodzoną instalację i stracie całego sprzętu, a grupa zamiast chillować przy kolacji wróciła do Bangkoku spóźniona, po wyjaśnieniach i papierologii.

Na innej trasie, rodzinnej wycieczce do Tajlandii 12 dni: Bangkok + Chiang Mai + plaże, tata spróbował nagrać startujące samoloty w pobliżu lotniska na Phuket, bo “ładnie wyglądało nad morzem”. Reakcja lotniskowego patrolu była błyskawiczna, a rozmowa skończyła się spisaniem, przesłuchaniem i groźbą wysokiej kary. Uratowało go to, że dron był wyłączony w momencie kontroli, ale i tak stracił pół dnia ze swojego krótkiego pobytu na Phuket na tłumaczenia, zamiast płynąć na spokojny rejs w ramach Phuket wycieczki fakultatywne małe grupy.

Były też historie z Chiang Mai, gdzie ktoś chciał “złapać złotą godzinę” nad świątyniami w centrum, a skończyło się tak, że dron o włos nie uderzył w linię modlących się mnichów podczas ceremonii, co wywołało konkretną aferę z ochroną i lokalnymi. Z kolei na Koh Samui dron wleciał nad prywatny resort z basenami typu infinity, jedna skarga do obsługi i nagle pojawił się manager, policja i bardzo chłodna rozmowa o prywatności gości, potencjalnych roszczeniach i tym, że drony bez licencji i ubezpieczenia są po prostu nieakceptowalne w wielu hotelach premium. I to są dokładnie te sytuacje, których chcesz uniknąć, jeśli planujesz swoje spokojne, kameralne wakacje w Tajlandii 14 dni wyspy + zwiedzanie, czy to w małej grupie, czy z rodziną.

Co się stanie, jeśli zostaniesz złapany?

Stawienie czoła konsekwencjom

Na plaży w Phuket albo nad świątyniami w Ayutthayi wszystko wygląda niewinnie, ale gdy podejdzie do ciebie policjant z komunikatem, że lot był nielegalny, robi się bardzo konkretnie. Po pierwsze, w grę wchodzi konfiskata drona, często od razu na miejscu, bez większej dyskusji. Po drugie, policjant nie musi znać wszystkich przepisów na pamięć – wystarczy, że zadzwoni po kogoś z lotniska w Phuket, z urzędu w Bangkoku czy lokalnej jednostki CAAT i nagle siedzisz przy biurku, a nie w tuk-tuku na pływający targ Damnoen Saduak. W papierach pojawia się wtedy słynna kwota nawet do 100 000 THB grzywny, a w skrajnych przypadkach grozi też kara więzienia.

Podczas zorganizowanych wycieczek objazdowych 12-14 dni zwykle widzisz, jak lokalni przewodnicy reagują na drony – proszą, żebyś ich nie wyciągał, bo kontrole w miejscach turystycznych są coraz częstsze. Bangkok, Kanchanaburi (Most na rzece Kwai, wodospady Erawan), Krabi, Koh Samui, a nawet „spokojne” Chiang Mai – wszędzie tam pojawiają się tabliczki NO DRONE, a służby lubią sprawdzić paszport, numer pokoju w hotelu i zapytać, czy masz rejestrację i ubezpieczenie OC. Jeśli nie, w protokole ląduje twoje nazwisko, a sprawa może ciągnąć się dłużej niż twój urlop.

Jak sobie poradzić z tą sytuacją

Kiedy już cię złapią, im spokojniej zareagujesz, tym lepiej dla ciebie i twojego portfela. Zazwyczaj pierwszym krokiem jest zabranie cię na komisariat albo do biura ochrony w danym miejscu (np. przy wejściu do parku Erawan, przy ruinach w Ayutthai czy na punkcie widokowym w Krabi), gdzie spisują protokół i fotografują twój paszport. Tam padają konkretne pytania: czy masz licencję, czy dron jest ubezpieczony, czy zgłaszałeś lot. Jeśli odpowiesz agresywnie albo zaczniesz „mądrzyć się” przepisami z internetu, szansa na łagodniejsze potraktowanie maleje praktycznie do zera.

Dużo lepiej działa podejście typu: przyznajesz, że nie znałeś wszystkich przepisów, pokazujesz, że nie latałeś nad tłumem, świątynią czy lotniskiem, pokazujesz nagrania, jeśli o to poproszą. W praktyce, szczególnie przy pierwszym przewinieniu turysty, często kończy się to na grzywnie dużo niższej niż maksymalne 100 tys. batów i pouczeniu, że dron ma zostać w hotelu do końca wyjazdu. Jeśli jesteś w Tajlandii z polskim przewodnikiem albo w małej grupie zorganizowanej, opiekun może dla ciebie zadzwonić, pomóc przetłumaczyć i „ugasić” sytuację, zanim zamieni się w poważny problem proceduralny.

W praktyce, gdy już zaczyna pachnieć większymi kłopotami, przydaje się każdy sojusznik po twojej stronie – przewodnik z Bangkoku, lokalne biuro podróży, a nawet recepcja hotelu na Phuket czy w Chiang Mai, która może wysłać kogoś do tłumaczenia na komisariat. Warto mieć zapisany numer do opiekuna wyjazdu (jeśli korzystasz z pakietu z polskim przewodnikiem 12-14 dni), polisę ubezpieczeniową w telefonie i zdjęcia drona z numerem seryjnym, żeby od razu pokazać, że nie jesteś „dzikim operatorem” latającym nad Maeklong Market czy pływającymi targami dla lajków na Instagramie. I najważniejsze – gdy już raz coś takiego cię spotka, odpuść kolejne loty w tej podróży, bo druga wpadka w tym samym wyjeździe może skończyć się dużo poważniej niż jednorazowy mandat.

Moje podejście do legalnej zabawy

Jeśli ogarniesz legalność, to latanie dronem w Tajlandii staje się sto razy przyjemniejsze, bo nie stresujesz się przy każdym starcie. Gdy masz już za sobą formalności, możesz spokojnie skupić się na kadrach z Phuket, Krabi czy Koh Samui, zamiast nerwowo wypatrywać patroli na plaży. W praktyce, przy wyjazdach typu wycieczka objazdowa Tajlandia 14 dni, najlepiej traktować lot dronem jak dodatkową atrakcję, a nie centrum całego planu – wtedy łatwiej odpuścić, gdy warunki prawne albo pogodowe po prostu nie sprzyjają.

Na trasach objazdowych z polskim przewodnikiem, gdzie jedziesz Bangkok – Ayutthaya – Kanchanaburi – wyspy, mocno widzisz różnicę między miejscami, gdzie drona wypada wyciągać, a gdzie powinien zostać w plecaku. Świątynie w Ayutthayi, Most na rzece Kwai czy pływający targ Damnoen Saduak to miejsca, gdzie szacunek i przepisy są ważniejsze niż nawet najbardziej filmowe ujęcie. The prawdziwa frajda zaczyna się tam, gdzie umiesz połączyć rozsądek, lokalne zasady i swoje kreatywne pomysły.

Wskazówki dotyczące odpowiedzialnego latania dronami

Na start przyjmij prostą zasadę: jeśli nie byłbyś zadowolony, gdyby ktoś latał dronem tuż nad tobą i twoimi dziećmi, to ty też tak nie lataj. Na rodzinnych wyjazdach typu wakacje w Tajlandii 12 dni czy Phuket 12 dni wyspy i plaże dla rodzin najlepiej sprawdza się latanie rano, zanim plaże w Phuket, Krabi czy na Koh Samui zapełnią się ludźmi – mniej tłumu, mniej ryzyka, spokojniejsza głowa.

Przy objazdówkach 10-14 dni, gdy dzień masz wypchany po brzegi (Bangkok, pływające targi, Ayutthaya, Kanchanaburi), dron najbezpieczniej odpalać na końcówce dnia, w miejscach jasno dogadanych z przewodnikiem. Polski przewodnik w Tajlandii często z wyprzedzeniem wie, gdzie strażnicy przymykają oko, a gdzie kary są bezlitosne. The klucz to trzymać się wysokości, stref zakazu lotów i zwykłej ludzkiej przyzwoitości, bo to realnie zmniejsza szansę na mandat rzędu 100 tys. batów.

  • Bezpieczna odległość od ludzi, świątyń, linii energetycznych i łodzi wycieczkowych na Phuket, Krabi czy podczas rejsu po kanałach w Bangkoku
  • Latamy poza szczytem – wczesny poranek lub przed zachodem słońca, gdy plaże i targi nie są jeszcze wypchane turystami
  • Sprawdzamy lokalne zasady z polskim przewodnikiem lub w recepcji hotelu, zamiast zakładać, że „jakoś to będzie”
  • Zero lotów nad tłumem podczas wycieczek do pływających targów, nocnych marketów Chiang Mai czy wieczornych spacerów po Khao San Road
  • Zapas baterii i ubezpieczenie, żeby nie kończyć lotu awaryjnym lądowaniem w dżungli albo w Morzu Andamańskim
  • Tryb spokojnych ruchów – płynne ujęcia wyglądają lepiej i minimalizują ryzyko kolizji z palmami, kablami albo łodziami longtail
  • Szanuj plany grupy na objazdówkach 12-14 dni, nie każ nikomu czekać 30 minut, bo „jeszcze jedno ujęcie”
  • Backup danych po każdym dniu, szczególnie przy wycieczkach objazdowych Tajlandia z polskim opiekunem, bo utrata kart w transporcie to klasyka gatunku

The gdy połączysz te drobne nawyki, dron przestaje być potencjalnym problemem, a staje się po prostu kolejnym fajnym narzędziem, które nie psuje nikomu wyjazdu.

Lokalne zwyczaje i poszanowanie prywatności

W Tajlandii prywatność i szacunek do miejsc świętych są traktowane poważniej, niż większości turystów się wydaje, zwłaszcza gdy w grę wchodzi dron buczący nad głowami podczas modlitwy. W praktyce oznacza to, że przy Bangkok 2-3 dni, Ayutthayi z Bangkoku czy zwiedzaniu Chiang Mai z przewodnikiem, najlepiej założyć, że w okolicy świątyń po prostu nie latasz, nawet jeśli tłum innych turystów robi zdjęcia telefonem bez opamiętania.

Podczas grupowych wyjazdów 12-14 dni z polskim przewodnikiem szybko widzisz, że Tajowie reagują zupełnie inaczej na aparat w ręku i na drona nad głową. Na pływających targach, w wioskach przy Kanchanaburi czy na spokojnych plażach Koh Samui, bardzo dobrze działa prosty trik: najpierw kupujesz coś od lokalnych, uśmiechasz się, pytasz gestem czy możesz nagrywać, dopiero potem wyciągasz sprzęt. The gdy dodasz do tego unikanie filmowania prywatnych domów, balkonów hoteli i ludzi w momentach totalnie intymnych (plaża, masaż, modlitwa), to nie tylko nie wchodzisz w konflikt z prawem, ale też zostawiasz po sobie dobre wrażenie, a to w Tajlandii wraca szybciej, niż się spodziewasz.

W praktyce, przy kameralnych wyjazdach 2-10 osób, gdzie odwiedzasz zarówno Phuket, Krabi, jak i północne Chiang Mai, masz idealną okazję, żeby poćwiczyć ten balans między „chcę mieć genialne ujęcia” a „nie chcę komuś wchodzić z butami w życie”. Rozsądnie jest też liczyć się z tym, że w części hoteli, resortów czy przy prywatnych wycieczkach łodzią (np. Ang Thong z Koh Samui albo małe łódki w Krabi) właściciel zwyczajnie powie „nie” na drona – i warto to zaakceptować bez dyskusji, bo w tej części świata reputacja turystów z Europy naprawdę buduje się na takich drobnych decyzjach.

Dlaczego warto zainwestować w uzyskanie licencji

Licencja w Tajlandii działa jak złota przepustka – nagle możesz legalnie latać nad plażami Phuket, wapiennymi klifami Krabi czy świątyniami w Chiang Mai, zamiast chować się po kątach i zerkać nerwowo, czy nie zbliża się policja. Dzięki oficjalnej rejestracji drona i pozwoleniom od CAAT i NBTC możesz bez stresu planować ujęcia z objazdówki 12-14 dni, od Bangkoku i Ayutthayi, po Koh Samui i Kanchanaburi, zamiast kombinować, gdzie akurat nikt nie patrzy.

Przy dobrze zorganizowanej wyprawie, zwłaszcza gdy jedziesz na grupowy wyjazd do Tajlandii z polskim przewodnikiem, licencja sprawia, że program zwiedzania i latania łączy się w jedną całość. Przewodnik od razu podpowie ci legalne spoty pod ujęcia przy Maeklong market, pływającym targu Damnoen Saduak czy przy Moście na rzece Kwai, zamiast marnować czas na szukanie „bezpiecznych” krzaków, żeby tylko ktoś nie skonfiskował ci sprzętu za kilkanaście tysięcy złotych.

Korzyści z legalnego latania

Gdy masz papiery w porządku, masz pełne prawo bronić się w razie kontroli – to gigantyczna różnica w kraju, gdzie jedna nieprzemyślana sytuacja może skończyć się rozmową na komisariacie i widmem kary rzędu 100 000 batów. Legalny status otwiera ci też drzwi do miejsc, gdzie policja i ochrona faktycznie sprawdzają drony: okolice Wielkiego Pałacu w Bangkoku, wybrane świątynie Ayutthayi, okolice ważnych mostów i linii kolejowych w Kanchanaburi czy bardziej obłożone strefy na Phuket i Koh Samui.

Do tego dochodzi bardzo praktyczna sprawa: ubezpieczenia. Część polis turystycznych i OC dla drona wprost wymaga, żeby sprzęt był zarejestrowany i używany zgodnie z lokalnym prawem – inaczej po kolizji nad zatoką w Krabi czy przy rejsie fakultatywnym wokół Phi Phi możesz zostać z rachunkiem za szkody na kilkadziesiąt tysięcy złotych, bez żadnego wsparcia. Latając legalnie, masz zupełnie inną pozycję, gdy coś pójdzie nie tak: jest dokumentacja, są pozwolenia, jest łatwiej udowodnić swoją rację, a nie tłumaczyć się, dlaczego w ogóle wystartowałeś.

Spokój ducha podczas eksploracji

Podczas intensywnej objazdówki 10-14 dni, gdy w programie masz Bangkok, Ayutthayę, Kanchanaburi i na deser Phuket albo Koh Samui, licencja działa jak filtr, który wycina z głowy cały zbędny szum. Zamiast zamartwiać się „czy tu wolno?”, możesz spokojnie skupić się na złotej godzinie nad ruinami Ayutthayi, ujęciach z łodzi na pływających targach czy porannych kadrach z Railay w Krabi, kiedy plaże są jeszcze prawie puste. Psychiczny komfort jest realny – nie odpalasz drona z tykającym z tyłu głowy licznikiem 100 tys. batów.

W małych, kameralnych grupach 2-10 osób, gdzie każdy liczy na swoje ujęcia z objazdówki i wysp, legalne latanie porządkuje też relacje w grupie – nie ma spin, że przez jeden lot komuś może się „posypać” cały wyjazd czy ubezpieczenie. Polski przewodnik, który zna lokalne interpretacje przepisów, po prostu mówi ci wprost: tu startujemy, tu lepiej schowaj drona, tu w Krabi możesz polecieć wyżej, tu przy wodospadach Erawan latamy tylko poza tłumem, bo inaczej ochrona zrobi nam wszystkim dzień z głowy.

W praktyce to poczucie spokoju działa najbardziej w momentach, kiedy jesteś daleko od wielkich kurortów, na przykład podczas noclegu nad rzeką w Kanchanaburi, w mniejszych zatokach Koh Samui czy na mniej oczywistych punktach widokowych w Chiang Mai, które pokaże ci lokalny polski opiekun. Bo wtedy, zamiast analizować „czy ktoś mnie zobaczy i wezwie policję”, myślisz tylko o tym, jak złapać najlepszą linię światła o zachodzie, jak nie wlecieć w pobliską palmę i jak wykorzystać ostatnie minuty baterii, żeby złapać jeszcze jedno ujęcie… a nie o tym, że jeden błąd może zamienić twoje wymarzone wakacje w Tajlandii w najdroższą wycieczkę życia.

Co możesz zrobić zamiast podejmować ryzyko

Wyobrażasz sobie, że stoisz na plaży w Phuket, złota godzina, niebo się pali, a ty zamiast stresować się, czy ktoś zaraz nie podejdzie z NAAC pociesznie wyciągasz telefon i robisz genialne ujęcia z poziomu ziemi, a potem wskakujesz na łódź na fakultatywny rejs po wyspach. Właśnie o to chodzi – zamiast kombinować z lotami dronem bez licencji, wykorzystujesz to, co już masz w programie swojej wycieczki objazdowej po Tajlandii 12-14 dni: rejsy, punkt widokowy, złotą godzinę w Ayutthayi, nocne targi w Chiang Mai.

Zamiast ryzykować grzywnę nawet do 100 000 THB, wrzucasz do planu dnia legalne aktywności, które robią równie mocny efekt na zdjęciach: rejs prywatną łodzią po kanałach Bangkoku, trekking w Chiang Mai z panoramą gór, rejs po Ang Thong z Koh Samui, czy Most na rzece Kwai z punktem widokowym nad rzeką. Przy dobrze ułożonej trasie objazd + wyspy, takiej jak klasyczne 14 dni: Bangkok – Ayutthaya – Kanchanaburi – Phuket lub Krabi, dosłownie codziennie masz coś fotogenicznego, bez włączania drona choćby na sekundę.

Eksploracja miejsc przyjaznych dronom

Na początek warto wiedzieć, że w Tajlandii są miejsca, gdzie latanie dronem po uzyskaniu licencji i zgód jest po prostu łatwiejsze logistycznie i bezpieczniejsze pod kątem przepisów, niż w centrum Bangkoku czy nad pływającym targiem Damnoen Saduak, gdzie tłum ludzi i kabli elektrycznych to gotowy przepis na kłopoty. Jeśli już masz pełną rejestrację w CAAT i ubezpieczenie, to dużo sensowniej planować loty np. w okolicach spokojniejszych zatok na Krabi (Klong Muang, części Ao Nang poza główną plażą) albo na Koh Samui przy mniej obleganych plażach, gdzie możesz zachować wymagane odstępy od ludzi, dróg i zabudowań.

Na trasach typu objazdówka Tajlandia 14 dni wyspy i miasta coraz częściej spotkasz biura, które jasno komunikują „no drone” przy świątyniach w Ayutthayi, w Parku Erawan czy przy Maeklong market, ale jednocześnie podpowiadają alternatywy: punkt widokowy na Railay, wzgórze nad Pattaya z widokiem na zatokę, czy mniej znane punkty panoramiczne w Chiang Mai, gdzie spokojnie możesz działać po uzgodnieniu z lokalnym przewodnikiem. I to jest złoty układ – zamiast odpalać drona z przypadku na zatłoczonym pływającym targu, planujesz 2-3 świadome, legalne loty w trakcie całej podróży, w miejscach, które da się ogarnąć pod kątem bezpieczeństwa i przepisów.

Dołączanie do lokalnych społeczności dronów

Gdy zjeżdżasz do Bangkoku, Phuket czy Chiang Mai, masz pod ręką coś znacznie lepszego niż chaotyczny research po forach – lokalne społeczności droniarzy, które znają temat od kuchni. W praktyce wygląda to tak, że dołączasz do grup typu „Thailand Drone Community”, „Phuket Drone” czy nawet małych polskich grup na FB/Discordzie, gdzie ludzie wrzucają konkret: mapki stref, aktualne interpretacje przepisów, info o kontrolach i realnych karach, a nie tylko legendy z internetu.

Podczas grupowego wyjazdu do Tajlandii z polskim przewodnikiem masz jeszcze jeden plus – opiekun na miejscu często już wie, które miejscówki są totalnie „no go”, bo były tam ostatnio kontrole, a gdzie lokalni przewodnicy sami latają i chętnie dzielą się doświadczeniem. To jest różnica między ryzykownym „jakoś to będzie” a ogarniętym „latam tylko tam, gdzie lokalna społeczność mówi, że jest bezpiecznie i zgodnie z prawem”.

Najpraktyczniej działasz tak: przed wyjazdem zapisujesz się do 1-2 aktualnych grup dronowych w Tajlandii, wrzucasz szkic swojego planu (np. Bangkok 3 dni + Kanchanaburi 2 dni + Phuket 7 dni) i pytasz wprost, gdzie realnie da się latać bez wchodzenia w konflikt z CAAT, armią czy ochroną parków narodowych; później, na miejscu, dopytujesz jeszcze polskiego przewodnika w Bangkoku czy na Phuket, który zna lokalne niuanse i potrafi powiedzieć „tu lepiej w ogóle nie wyjmuj drona” albo odwrotnie „w tym miejscu lokalni latają o świcie, zachowaj odległości i będzie ok” – w efekcie nie tylko minimalizujesz ryzyko kary, ale też po prostu nie marnujesz czasu na nerwowe kombinowanie, gdzie można wystartować, a gdzie wpakujesz się w poważne kłopoty za jeden nierozsądny lot.

Latanie dronem w Tajlandii bez licencji? Sprawdź, dlaczego to ryzyko za 100 tys. batów

Wyobrażasz sobie zachód słońca nad Phuket, twoje wakacje w Tajlandii trwają w najlepsze, grupowy wyjazd do Tajlandii z polskim przewodnikiem, wszyscy wyciągają telefony, a ty… wyciągasz drona. Kilka minut lotu nad plażą, nad resortem, może szybki kadr na pobliskie wyspy z twojego 14-dniowego objazdu Tajlandii i nagle ktoś podchodzi, pyta o pozwolenie, numer rejestracyjny, ubezpieczenie. I wtedy dociera do ciebie, że to nie jest taka niewinna zabawa jak w domu nad działką.

Jeśli planujesz wczasy w Tajlandii – czy to Bangkok i pływające targi, objazdówkę po Chiang Mai, Kanchanaburi i wodospadach Erawan, czy 2 tygodnie na Phuket, Krabi albo Koh Samui – musisz traktować drona jak poważny sprzęt lotniczy, a nie zabawkę do selfie. Bo kara za latanie bez licencji, rejestracji i ubezpieczenia potrafi sięgnąć nawet 100 tys. batów, do tego w pakiecie grozi ci konfiskata sprzętu i nieprzyjemna wizyta na komisariacie, co potrafi skutecznie zepsuć nawet najlepiej zaplanowaną wycieczkę do Tajlandii 12 czy 14 dni, z polskim przewodnikiem czy zupełnie na własną rękę.

FAQ

Q: Czy naprawdę grozi aż 100 000 batów kary za latanie dronem w Tajlandii bez licencji?

A: Ponad 100 000 batów, czyli w okolicach 12 000 zł, to realne maksimum kary finansowej, które Tajowie mogą dowalić za latanie dronem bez rejestracji i ubezpieczenia. I to nie jest miejskie legendy poziom straszak, tylko normalny zapis w przepisach, z którego policja i urzędnicy potrafią skorzystać, zwłaszcza w popularnych turystycznie miejscach jak Bangkok, Phuket, Krabi czy Chiang Mai.

W praktyce wygląda to tak: jeśli chcesz zabrać drona na wycieczkę objazdową po Tajlandii na 10, 12 czy 14 dni, musisz go zarejestrować w NBTC oraz uzyskać licencję/zgodę CAAT, a do tego mieć ważne ubezpieczenie OC. Brzmi biurokratycznie, ale Tajlandia traktuje to poważnie, bo drony latają nad świątyniami, pałacami, w okolicach lotnisk i nad zatłoczonymi plażami, gdzie o wypadek nietrudno.

Najważniejsze:

Jeśli policja złapie cię z niezarejestrowanym dronem, mogą zatrzymać sprzęt, wlepić grzywnę, a w skrajnym scenariuszu grozi też odpowiedzialność karna. I wierz mi, nie chcesz za granicą dyskutować o przepisach w komisariacie zamiast chillować na plaży na Koh Samui albo Railay w Krabi. Dlatego do latania dronem lepiej podejść jak do planowania objazdówki: wszystko ogarnąć z wyprzedzeniem, a nie na spontanie.

Q: Jak legalnie latać dronem w Tajlandii podczas wakacji lub wycieczki objazdowej?

A: Ponad 2 tygodnie – tyle czasem potrzeba, żeby spokojnie załatwić komplet formalności na drona w Tajlandii, więc to nie jest temat na ostatnią chwilę przed wylotem. Jeśli planujesz wakacje w Tajlandii 10-14 dni, czy to objazd z Bangkokiem, Ayutthayą i Kanchanaburi, czy pakiet wyspy typu Phuket, Krabi, Koh Samui, to procedurę musisz zacząć jeszcze w domu, zanim wsiądziesz do samolotu.

W skrócie wygląda to tak: po pierwsze rejestracja sprzętu w NBTC (coś jak ichni urząd komunikacji dla dronów), po drugie zgoda CAAT na latanie, po trzecie ubezpieczenie OC na odpowiednią kwotę. Do tego dochodzą lokalne zasady: nie latasz nad tłumem, nie podlatujesz pod lotniska, pałac królewski, bazy wojskowe, nie wchodzisz dronem w świątynie bez pozwolenia, nawet jeśli inni turyści to robią i „jakoś im się udaje”.

Jeśli jedziesz na zorganizowany wyjazd do Tajlandii z polskim przewodnikiem, często możesz dopytać już przed rezerwacją, gdzie realnie i legalnie da się polatać. Na przykład przy grupowych wyjazdach 12-14 dni przewodnicy zwykle jasno mówią: tutaj spoko (np. niektóre plaże, widokowe punkty poza miastem), tutaj absolutnie nie (Bangkok centrum, świątynie, okolice lotnisk, pływające targi, Maeklong). Dzięki temu twoje ujęcia z drona z Phuket, Krabi czy okolic Koh Samui będą pamiątką, a nie dowodem w sprawie.

Q: Czy przy wyjazdach rodzinnych lub grupowych lepiej odpuścić drona, czy da się to ogarnąć bez stresu?

A: Ponad połowa osób, które zabierają drona na rodzinne wakacje w Tajlandii, na miejscu stwierdza, że mało z niego korzysta, bo zwyczajnie nie ma kiedy i gdzie bezpiecznie polatać. Jeśli masz plan napięty jak objazdówka Tajlandia 14 dni z Bangkokiem, Chiang Mai, Kanchanaburi, pływającymi targami i wyspami, to często po prostu brakuje ci czasu i spokojnej przestrzeni, żeby legalnie ustawić lot, ogarnąć ludzi wokół i nie stresować się policją.

Przy wyjazdach rodzinnych 12-14 dni z dziećmi czy kameralnych grupach znajomych 2-8 osób lepiej traktować drona jako dodatek, a nie główny cel podróży. W praktyce najbezpieczniej lata się tam, gdzie jesteś dalej od miasta i tłumów: spokojniejsze plaże na Phuket, zatoki w Krabi poza centrum Ao Nang, ciche miejsca na Koh Samui albo okolice widokowe poza ścisłym centrum Chiang Mai. I wtedy też trzeba uważać na ludzi, prywatny teren i lokalne zakazy.

Jeśli jednak planujesz wyjazd z polskim przewodnikiem i wiesz, że chcesz zabrać drona, powiedz to wprost już przy rezerwacji. Dobry opiekun na miejscu powie ci: tu masz sensowną okazję do drona, tu lepiej kamerka z ręki, bo ryzyko jest kompletnie nieproporcjonalne do efektu. Najgorszy scenariusz to ten, w którym latasz „po cichu”, boisz się każdego policjanta i zamiast cieszyć się Tajlandią, stresujesz się o sprzęt za kilka tysięcy i potencjalną karę w wysokości 100 000 batów.